Cholerne zimno, które towarzyszy ci dosłownie każdego dnia. Tak właśnie
wyglądało życie Rusi. Odkąd pamiętał, widział tylko śnieg. Opadające
powoli na ziemię płatki, a w tle uginające się od ciężaru białego puchu
świerki. A może tylko to wolał pamiętać? Za każdym razem, gdy próbował
sięgnąć trochę głębiej, widział obrazki podobne do tych, które miał przy
sobie tu i teraz. Ale wiedział, że było coś więcej. Wiedział, że był
kimś więcej, że jego imię wypowiadano drżącym głosem. Więc dlaczego
teraz krążył bezcelowo w swoim małym, mroźnym świecie, w którym od dawna
nie pojawiła się żadna żywa dusza? Czasami miał wrażenie, że się czegoś
bał. Tylko czego mogła bać się osoba, która nie wiedziała do końca kim
jest? Na takich pytaniach płynął jego czas, aż wreszcie robił się coraz
słabszy i słabszy. Nie potrafił już tak dobrze sobie radzić i
niejednokrotnie doskwierał mu głód tak silny, że płakał, użalając się
nad tym, jaki jest żałosny.
Gdy był jeszcze młody, zdawało mu się, że
śmierć będzie czymś prostym. Po prostu pewnego dnia zaśnie i już nigdy
się nie obudzi. Nie myślał nawet o tym, czy wcześniej będzie cierpiał.
Nikt
nie pamiętał już kim jest. To, co przekazał swoim dzieciom znikało
razem z nim i wspominały go pojedyncze jednostki i to właśnie one
sprawiały mu te niewyobrażalne katusze. Nie mógł wrócić, bo nie istniał.
Nie mógł odejść, bo część jego kultury pozostała na świecie, utrzymując
go dalej w jego nędznym życiu. Niejednokrotnie próbował sam się zabić.
Wbić sobie po prostu nóż w serce. Ale nie potrafił. Był zbyt wielkim
tchórzem, by zadać sobie ostateczny cios. Mimo tego, że nie był pewny
swojego pochodzenia nienawidził tego nawet bardziej niż swojej
bezużyteczności.
Pewnego dnia obudził się już z tym przeczuciem, że
to właśnie dzisiaj. Że niebiosa zlitowały się nad nim, że to koniec.
Koniec bezkresnej tułaczki po nicości. Koniec patrzenia, jak na dłoni
zamarzają ci twoje własne łzy. I chociaż ledwo się podniósł, by rozpalić
swój ostatni ogień, był dziwnie szczęśliwy. Z ulgą położył się na kocu i
spojrzał w szare niebo, nie myśląc nawet o jakimkolwiek ruchu, bo
sprawiał mu on niewyobrażalny ból. Był stary, tak stary, że sam nie
wiedział ile już ma lat. Ilu ma potomków, ile osób zostawiło go tutaj
samemu sobie.
I wtedy ujrzał nad sobą postać przyodzianą w niedźwiedzie futro.
"Rus?"
zapytała patrząc na niego z góry, a z pod kaptura wysunęło się kilka
siwych kosmyków. Nie odpowiedział. Z jego gardła nie chciało wydobyć się
żadne słowo. Kucnęła przy nim i wzięła jego głowę na kolana.
"Przepraszam, przepraszam... że dopiero teraz..." zaczęła, a on
zastanawiał się czy ją zna. "Przepraszam, że cię zostawiłam dla..." Czy
ona istnieje? Czy ona naprawdę jest przy nim? "Przepraszam za wszystko
co ci powiedziałam..." Czy ona wie kim on jest? Czy go z kimś nie
pomyliła? "Pamiętasz jak opowiadałeś mi o Świętowicie i o Swarogu..."
kontynuowała, coraz bardziej nerwowo, a jej łzy kapały mu na twarz,
która nie wyrażała w tej chwili żadnej określonej emocji. "Przepraszam,
że cię nie słuchałam..." I nagle jego umysł jakby się rozjaśnił.
Poczuł
się jakby, przeleciały przez niego miliony wspomnień. Tysiące lat jego
życia w kilka sekund wróciło, a on ujrzał nad sobą kobietę, która go
zdradziła. Kobietę, której poświęcił całe swoje życie, a ona
potraktowała go jak beznadziejną nicość. Jakby nie miał uczuć. Jakby był
gnojem, jakim nazywali go ci, którzy się go bali. Jak nazywali go ci,
którzy go nie znali. Wezbrała się w nim wściekłość. I wtedy zdał sobie
sprawę, że nie oddycha. Że nie czuje zimna, chociaż wieje wiatr. Zdał
sobie sprawę, że go już tutaj nie ma. Wstał, a ku jego przerażeniu -
jego ciało przeszło przez ciało Sławy jak przez powietrze. Jak przez
ducha. Ale to nie ona nim była, tylko on.
Rozejrzał się dookoła
przerażony i cofnął się o kilka kroków, by upaść na ziemię. Czołgał się w
tył nie mając pojęcia co robić, aż uderzył plecami o drzewo. Otworzył
szeroko oczy widząc, jak jego była żona pochyla się nad nim, martwym.
Ryknął, zagubiony, osamotniony. Jakby w klatce, niezdolny do
czegokolwiek. Zerwał się na równe nogi i biegł przed siebie, jakby miało
to jakiś cel. Uciekał przynajmniej przed własnymi myślami.
Wreszcie
ujrzał przed sobą dziwną, jasną poświatę. Zrobił w jej stronę kilka
niepewnych kroków, a to co było za nim zawaliło się. Zobaczył siebie.
Odbicie, lecz tam, po drugiej stronie był młody. I wtedy zdał sobie z
czegoś sprawę. Spojrzał na swoje dłonie i nie widział, by były tak
zniszczone jak u starca. Przejechał nimi po delikatnej, gładkiej twarzy i
aż pisnął. Znalazł się znów obok swojego ciała. Nie rozumiał dlaczego
ona nadal płakała. Potrafiła go tylko wyzywać. Od idiotów, od
beztalenci, od pijaków, od nierobów... znów wezbrała się w nim
wściekłość. Chciał ją uderzyć, ale nie potrafił. Nie spróbował nawet. Bo
dopiero wtedy przypomniał sobie, że nie może. Nigdy nie potrafił jej
uderzyć. Upadł na kolana.
Kiedy był młody, jego największą słabością
było to, że zrobiłby dla niej wszystko. Kochał ją tak mocno, że nie
wyobrażał sobie prawdziwego zranienia jej. Opuścił ręce, które
bezwładnie opadły wzdłuż tułowia. I zniknął.
W taki właśnie sposób Ruś osiągnął spokój.
Znowu zacznę od tego, że nie oglądałam Hetalii, ale spojrzę na to opowiadanie inaczej.
OdpowiedzUsuńJest ciekawe, smutne, emocjonalne i jak na razie moje ulubione. Naorawde czytałam z zapartym tchem. Bezo to było piękne *-*
29 yr old Speech Pathologist Allene O'Collopy, hailing from Aldergrove enjoys watching movies like "Time That Remains, The" and Mountain biking. Took a trip to Rock Drawings in Valcamonica and drives a Sable. idz teraz
OdpowiedzUsuń