Walentyna powolutku wspięła się na parapet, szukając najłatwiejszej
drogi na balkon, z którego mogła podejrzeć sąsiednie pomieszczenie.
Chociaż sukienka jej tego nie ułatwiała, zdołała złapać się jakoś
barierki. Przeskoczyła ją tak, jak to robiła za młodszych lat i zajrzała
do środka przez oszklone drzwi. Ku jej nieszczęściu zauważył ją jeden z
gości mamy.
Średniego wzrostu, młody, pryszczaty rudzielec
uśmiechnął się do niej, przerywając na chwilę zajadanie się
rozstawionymi po stole przekąskami. Natychmiast opadła na ziemię i
odsunęła, by zasłoniła ją znajdująca się wewnątrz kotara. Jeśli on na
nią doniesie, to już nigdy więcej nie wyjdzie z domu - każą jej się
uczyć, aż skiśnie! Wychyliła się leciutko, chcąc jeszcze raz przebadać
pokój i sprawdzić, czy jest bezpieczna. Mężczyzna od razu ją wyczaił,
jakby czekał, aż się pojawi. Pozostałe, dostojnie ubrane osoby, toczące
jakąś rozmowę sprawiały, że ten, ubrany w kilt i wesoły zwyczajnie do
nich nie pasował. Coś jej się w nim spodobało. Może po prostu wyróżniał
się w jej sztywnej i nudnej codzienności? Tak czy siak, niezależnie od
tego, jak sympatycznie by nie wyglądał – nie był jej rówieśnikiem, tylko
lordem elektorem Gaelicji.
Gaelicja była najpóźniej przyłączoną i
zarazem najmniejszą częścią zachodniego cesarstwa, którą od innych
prowincji wyróżniało jej wyspiarskie położenie. Większość terenów
obejmowały tam lasy, zamieszkiwane głównie przez nieludzi i
barbarzyńców. Dlatego właśnie, nigdy nie była traktowana z należytą jej
powagą. Niespodziewanie gaelijczyk poderwał się w z miejsca i zaczął
mówić coś, co skupiło na sobie uwagę zebranych. Walentyna przyłożyła
ucho do szyby, chcąc wychwycić rozmowę.
- Zgodnie z tym co jest tutaj
napisane, arcyksiążę Ansbachu przekazuje pośmiertnie lordowi elektorowi
Tsarii zwierzchnictwo nad swoją prowincją. Zyskuję więc również prawo
do drugiego głosu. Zostałeś przegłosowany, towarzyszu McRaine. – w
głosie carycy słychać było wyraźną nutę satysfakcji. Dziewczyna
zadrżała. Nigdy nie popierała agresywnej polityki prowadzonej przez jej
matkę, bo nie istniała rzecz, której bałaby się bardziej niż wojna.
Nawet, jeśli strzeżona jest przez panujące w cesarstwie prawo i zabicie
jej miałoby katastrofalne skutki. Spróbowała cofnąć się o krok, jednak,
jak już to miała w zwyczaju przewróciła się w szoku, uderzając nogą o
framugę.
- Na litość boską! Okhrana! – usłyszała, po czym natychmiast
zerwała się do ucieczki. Zejście stąd zajęło jej trochę więcej czasu,
aczkolwiek dopiero, gdy zniknęła w wejściu do ogrodów, usłyszała jak
zaczynają ją gonić strażnicy. Wbiegła za krzak bukszpanu, mając zamiar
przeczekać tutaj, dopóki nie pójdą dalej. Nie mogła wrócić teraz do
pałacu.
Hm... Zapowiada się ciekawie. Lubię takie opowiadania, ale niewiele mogę na ten temat powiedzieć, bo za mało. Jak już zdążyłam zauważyć masz same prologii, więc zapewne nie ma ciągu dalszego? No nic zadowole się kolejnym prologiem xd
OdpowiedzUsuń