Wróć do prologu.

Kruszyna, jaką Ururu była, czuła się źle w budynku o gabarytach tak
wielkich jak ten, który należał do Straży Eel. Próbowała wytłumaczyć to
sobie nawyknięciem do warunków nieco innych, ale nie pomogło jej to
wcale zwalczyć dziwnego uczucia chłodu, które niewzruszone pragnieniem
dziewczyny by miejsce to zaakceptować - przemykało ukradkiem po
odrętwiałych po wielu dniach podróży plecach. Nie umknęło to oczom
Valkyona - tego była pewna, ale ten nie odezwał się ani słowem, w ciszy
wykonując powierzone mu zadanie. Posiadała o wiele mniej odpowiedzi niż
pytań, a sytuacje takie i jej podobne doprowadzały dziewczynę do stanu
niezwykłej irytacji.

-
Wiesz może, Valkyonie, gdzież podziewa się aktualnie moja ciotka?
- Zapytała wreszcie, lekko zdezorientowana. Jak to tak, by zabrano ją
bez wyjaśnień wgłąb tego molocha, pozostawiając Odyna z jakimś
zasmarkanym elfim chłoptasiem?
Mężczyzna nie odezwał się od razu.
Zdawało się, jakby próbował zebrać myśli, ale przecież nie było to coś
wymagającego większego namysłu. A może...?

-
Rozmawia z Miiko. Dowódczynią Straży Eel. Kazano mi pomóc ci przenieść rzeczy do środka przed deszczem.
- Wyjaśnił z wyraźną nadzieją. że to ją trochę ostudzi, ale jakże się
mylił! Jej głowa zapełniła się jeszcze większą liczbą wątpliwości.

-
Deszczem? Na niebie nie ma ani jednej chmury! - Zwróciła mu uwagę. -
Dlaczego niby owa Miiko nie mogła przyjąć na rozmowę i mnie? To królowa wymagająca zgody na audiencję, czy co?

-
Nie potrzeba chmur, by padał deszcz.

Ururu
spojrzała na niego krzywo, poprawiając leżącą na jej rękach, lekko
przysłaniającą widoczność stertę podstarzałych książek. I niby miała mu w
coś takiego uwierzyć? Wiedziała, że zjechała pół znanego im świata by
tu dotrzeć, ale uwierzenie w to, że tak diametralnie zmieniły się przez
to zasady rządzące... wszystkim (!) nie mogło przyjść tak łatwo. Musiała
więc potraktować go jak niezbyt uzdolnionego w tych kwestiach
dowcipnisia, chociaż cała jego aparycja krzyczała wręcz, że jest flegmą.
Powinna zbyć go milczeniem, ale nie potrafiła - słynęła wręcz w swoich
stronach z tego, że gęba jej się nie zamykała i prawdopodobnie męczyłaby
go dłużej, gdyby nie pewien incydent, który zapadł jej w pamięci na
długo.
Znaleźli się na korytarzu, na którym (jak zakładała, ze
względu na regularny, krótki odstęp pomiędzy drzwiami) znajdowały się
pomieszczenia Strażników, a więc byli blisko miejsca docelowego. Wtem,
tuż przy przejściu trzecim od lewej usłyszała ciche, niestabilne
zawodzenie. Nie brzmiało ono ani ludzko, ani zwierzęco. Właściwie nie
potrafiła określić dlaczego jest w stanie stwierdzić, że jest to płacz -
po prostu czuła to, a głos istoty, która się za nimi znajdowała
sprawiał, że serce łomotało jej z przerażenia. Upuściła książki i
wiedziała - musi nacisnąć klamkę, dostać się do środka, zrozumieć,
dowiedzieć się...

Skrzyp starych, dawno nieużywanych zawiasów.

I
zamarła. Ściany pulsowały, oddychały. One oddychały! Podłoga strukturą
przypominała ludzki język, ale ciężko jej było określić co dokładnie
widzi, bo wszystko spływało krwią, zbliżającą się do jej stóp jakby ją
przyciągała. Krzyk, który wydostał się z jej ust był wpierw głośny, ale
szybko przerodził się w coś niemego, czego nigdy wcześniej nie
doświadczyła. Do tej pory zawsze wydawało jej się, że w chwili paniki
potrafiłaby ruszyć się z miejsca, ale zamarła. Całkowicie przejęło ją
przerażenie. Z kompletnego letargu w jaki wpadła wyrwało Ururu dopiero
bardzo mocne, pozbawione choćby krzty delikatności szturchnięcie.
Jeszcze przez moment próbowała wyrwać swoje ramię z uścisku Valkyona.
Kiedy mężczyzna zorientował się wreszcie, że dziewczyna powróciła do
zmysłów puścił ją, a ta błyskawicznie poczuła, że trzęsiono nią od
dłuższego czasu z siłą tak dużą, że spodziewać się mogła sporych
rozmiarów siniaka. Drzwi, za którymi jeszcze przed chwilą widziała to
okropieństwo były... zamknięte!

Próbowała oddychać stabilniej, ale
na niewiele się to zdało i nie dziwota - ciężko było się po czymś takim
uspokoić. Strażnik milczał, chociaż jego mina wyraźnie wskazywała na
to, że posiadał wiele, wyjątkowo wiele pytań. Łagodne i spokojne
usposobienie nie pozwalało mu jednak zadać ich od razu, o ile w ogóle
chciał to zrobić. Nie wyglądał na kogoś lubiącego kłopotać się
problemami innych, a więc całkiem prawdopodobnym było, iż zrzuci brzemię
zajęcia się tym przedziwnym zdarzeniem komuś innemu, a sam zaszyje się w
swojej ciemni i będzie milczał w pokoju.

-
Ja... -
zaczęła, ale co właściwie miała powiedzieć? Nie chciała dzielić się
niczym z obcym jej człowiekiem, a z ciotką, która znajdowała się
aktualnie w bliżej nieokreślonym miejscu w tym przeklętym, nieprzyjemnym
budynku. -
...chyba powinnam się położyć.
To chyba i tak
nie polepszało jej sytuacji, bo właśnie krzyczała na całe gardło
wpatrując się tępo w kawałek drewna, a przynajmniej tak jej się
wydawało, skoro przez cały okres owej przedziwnej wizji nie ruszyła się
nawet na krok. Rzecz jasna, istniał cień szansy na to, że w tak zwanym
międzyczasie udało jej się przejść do spiżarni i zrobić sobie kanapkę,
ale nawet jej ujemne zdolności do wykonywania jakichkolwiek obliczeń
pozwalały na stwierdzenie, że było to wręcz niemożliwe. Wyglądało na to,
że znalezienie sobie przyjaciół w Eel będzie odrobinę cięższe niż się
tego spodziewała - pierwsza napotkana osoba dostrzegła ją w sytuacji
wręcz tragikomicznej. Czy powinna starać się wyjaśnić cokolwiek, skoro
sama nie wiedziała co dokładnie się stało.

-
Zawsze tak... wpatrujesz się w ściany?
Pytanie
odrobinę zbiło ją z tropu. Jedynie "wpatrywała się w ścianę"? Nie
krzyczała? Nie było flaków? Może zrobiła sobie mniej wstydu niż wstępnie
sądziła? Uklękła na ziemi, próbując pozbierać grube, porozrzucane po
ziemi tomiska, w czym tymczasowy (miała nadzieję) towarzysz starał się
nieudolnie pomóc. W milczeniu ułożył je na stosik, ku zdziwieniu
alchemiczki nie zerkając nawet na tytuły ani luźne kartki, które wypadły
na zewnątrz. Po prostu wcisnął je wszystkie w jedno miejsce, a
następnie położył na szczyt skrzyni, którą sam dźwigał.

-
Jestem w stanie sama to nieść, wiesz? - Oburzyła się niepotrzebnie.

-
Sytuacja sprzed chwili ukazała mi jasno, że nie powinienem być tego taki pewien.
Przygryzła
wargę bo wiedziała, że miał najzwyczajniej w świecie rację, a
przynajmniej jego reakcja była uzasadniona, a więc nie miała przeciwko
czemu zaprotestować.

-
Więc? - Zapytał, stawiając kilka kroków do przodu i skręcając w boczny korytarz. -
Często się tak, że tak to ujmę, zawieszasz?

-
To był pierwszy raz.

Odpowiedział jej cichy pomruk.

-
Czy to znaczy, że nie krzyczałam?

-
Nie. - Odchrząknął. -
To tutaj. -
Naparł plecami na drzwi, naciskając na klamkę łokciem, omal nie
doprowadzając do upadku sterty gratów, jakie to przenosił. Ururu weszła
do środka tuż za nim, wyraźnie zainteresowana tym, co może tam zastać.
Spodziewała się kompletnej pustki i ciasnoty, jednakże pomieszczenie
było już umeblowane, a nawet poszczycić się mogło większą przestrzenią
niż to, które posiadała na własność w rodzinnych stronach. Różnica była
jednak dość konkretna - znajdowały się tam łóżka dwa, a więc dzielić je
miała ze swoją ciotką, lub (co wydawało się zdecydowanie gorsze) z kimś
zupełnie obcym, nieznanym. Perspektywa posiadania niechcianego
towarzystwa nie wydawała się być szczególnie przyjemna, więc
nieświadomie poczęstowała mężczyznę lekko skwaszoną miną.

-
Przyniosę resztę rzeczy sam.
- Poinformował, a Marquez wolała z nim o tej decyzji nie dyskutować, bo
chociaż wolałaby mu w tym pomóc, to chciała również uzyskać moment na
odnalezienie się w nowej rzeczywistości. Co przed chwilą się z nią stało
i czy powinna informować o tym innych? Nie wiedziała. Naprawdę nie
wiedziała co robić!

-
Co w takim razie ze mną? - Błagalny
ton głosu błyskawicznie wydał ją w tym, jak bardzo zdezorientowana się
czuła. Przejechała dłonią po bladej, lekko zabrudzonej ścianie i
westchnęła. Valkyonowi z pewnością nie umknęła malująca się na jej twarzy niepewność, jednakże nie
zareagował na to w żaden sposób - nie był przecież typem osoby, która
wchodziła z butami w czyjeś życie prywatne. Szczególnie w życie osób
nowych.

-
Oddam cię pod opiekę Keroshane. Chodź. - Poczekał
grzecznie aż ta wyjdzie z pokoju i zaprowadził ją na powrót do hali
wejściowej, której największe, w niektórych miejscach przeszklone drzwi
prowadziły na zewnątrz budynku, gdzie znajdował się wcześniej ich
powóz. Strażnik wskazał jej głową wejście znajdujące się poziom wyżej, z
reliefem książki wyrytym na glinianej tablicy, przyczepionej tuż nad
framugą. Biblioteka. Nie trzeba było się nagłówkować, by na to wpaść.
Ruszyła więc przodem, tak jak jej niepisane prawo nakazało i z jakiegoś
powodu wydawało jej się, że Valkyon jest całą sytuacją lekko zmartwiony.
Obróciła na chwilę głowę, by spojrzeć na niego wspinając się po
schodach. Złote oczy, jeszcze przed chwilą bacznie obserwujące jej nogi
przeniosły się na twarz, lekko zaciekawione tym, że raczyła się
odwrócić. Ręce drgnęły, jakby w geście asekuracji, jak gdyby miała nagle
upaść bądź potknąć się i utwierdziło ją to mocniej w przekonaniu, że
pomimo dość chłodnego obycia faktycznie przejęła go sytuacja sprzed
chwili. Szybko spuściła wzrok, przyspieszyła kroku i nie pytając, ani
nie decydując się na pukanie otworzyła wskazane wcześniej drzwi.

Biblioteka
była pomieszczeniem o sklepieniu tak wysokim, że Ururu zdawało się
niemożliwym dostrzeżenia nawet nie tytułów, a wszelkich cech
charakterystycznych należących do książek znajdujących się na wyższych
półkach. Jak niby je ściągano? Wspinano się miesiąc na drabinę, czy...

-
Dzień dobry. -
Aż podskoczyła! Spojrzała wpierw w lewo, później w prawo... dopiero
wtedy dotarło do niej, że dźwięk ten dobiegał zza jednego z regałów. -
Tak, to ja się witałem. - Zamrugała i pochyliła się nieco, by przez szparę nad grzbietami książek dostrzec ułamek twarzy tajemniczego jegomościa...
Część druga rozdziału pojawi się w ciągu kilku dni.