środa, 28 września 2016

Piękny umysł

Spał. Tak czuł. Tak to wszystko rozumiał. Śnił sen spokojny i przyjemny, o locie w przestrzeni ograniczonej wyłącznie przez jego umysł, a więc w przestrzeni, jego zdaniem przynajmniej, wyjątkowo pięknej. W małym, ciasnym świecie Jewgienija Bułhakowa nie było czasu na ludzi, ani ich idiotyczne problemy i emocje. Liczył się tylko i wyłącznie on, bo tylko on miał to nienaruszalne prawo bytu. Brakowało miejsca, by pomieścić coś poza jego wielkim ego, kalejdoskopem barw, rozciągających się po gołym niebie, przyozdobionym raniącym wręcz oczy, krwistoczerwonym księżycem, garścią gwiazd nie mających żadnego, głębszego znaczenia dla kogoś, kto nie wierzył w zapisane w nich przeznaczenie, ani nie doceniał ich piękna, oraz gładką, nienaruszoną choćby najmniejszym powiewem wiatru taflą wody, w której odbijała się nie wyrażająca żadnej konkretnej emocji twarz czarnoksiężnika i wszystko to, co go otaczało. Rzecz jasna, nie dostrzegał w tym idealnym lustrze nic prócz wielkiego, wspaniałego JA.
Nijaki, przeszło mu przez myśl, jestem nijaki. Wpatrywał się w odbicie własnej twarzy, otoczonej masą malutkich, migoczących światełek. Czuł się tak jakoś bezkształtnie, bezboleśnie i bezsensownie, jakby wieczność przemijała mu bokiem, kiedy tak spoglądał we własne oczy i sam siebie nie widział. Zamrugał. Powoli przestawał dostrzegać cokolwiek. Niewidzialna siła zdawała się mozolnie ciągnąć go w tył... a może coś go tam pchało? Nie rozumiał dlaczego, ale był spokojny, całkowicie spokojny. Chciał odejść. Tak, to był czas, żeby odejść. Nie czuć już bólu, trwać w bycie pozbawionym problemów i trosk, w bycie nienaruszalnym i niezrozumiałym. Zrozumiał, że nie zasypia, lecz umiera. W głowie coś zadudniło, do ucha dotarł dźwięk nadjeżdżającego pociągu. Wszystko stawało się białe, coraz bielsze, odpływał i nie zamierzał wracać. Ta godzina, godzina ostatecznej śmierci niepotrzebnie kojarzyła się z lękiem.
Dziś nie było mu dane jej zaznać. Woda wokół niego jakby zawrzała. Woda? Był pod wodą? Plecy uderzyły o twarde dno strumienia. Do ciała docierały jakieś bodźce, ale w tym konkretnym momencie bardziej pasowało określenie przelewania się ich przez bierną skorupę. Gdzie byłeś Jewgienij, co się działo, zanim zacząłeś być niesiony przez jakąś cholerną, niewidzialną siłę, przez mgławicę. To wszystko pozostawiało tyle niejasności...
Oddychaj, Jewgienij. Oddychaj. Nie mógł! Zachłysnął się, szarpnął w górę, by wstać i zakaszlał potężnie, nie bardzo wiedząc co dokładnie się stało. Wciąż widział te cholerne gwiazdy, przez które nie przedostawał się żaden konkretny obraz. Nie miał pojęcia jakim zaklęciem oberwał, nie miał pojęcia co się działo i dlaczego dotykało akurat jego. Nie słyszał już wagonów toczących się po torach, a szum wody i liści, przerywany niestabilnym sapaniem kogoś, kogo pozycję określił na bliżej nieokreślone gdzieś. DRĘTWOTA! krzyk rzuconego zaklęcia rozdarł względną ciszę, a czarnoksiężnik zdołał jedynie unieść pustą rękę i odpowiedzieć słabą inkantacją zaklęcia ochronnego, rzecz jasna, za późno. Promień sięgnął go bez problemu i choć nie był szczególnie silny - powalił Rosjanina na plecy. Tym razem nie stracił przytomności, więc zaskowyczał dziko, szarpnął do góry, nie mogąc rozprostować lewej ręki. W takim stanie spojrzał Irinie Kuzniecov prosto w jej parszywą mordę.
- TY RUDA KURWO. - wycharczał, starając się dźwignąć na równe nogi. Kobieta stała zgięta, trzymając się za krwawiący, prawy bok, oddychając ciężko i celując cisową różdżką w najlepszego przyjaciela. Była wykończona, a więc niewiele czasu w tym towarzystwie jej pozostało. - Protego. - wrzasnął, odbijając kolejny zmierzający ku niemu błysk, na co przeciwniczka odpowiedziała bezradnym sapnięciem. - Trzeba było dobić mnie, kiedy leżałem z głową pod powierzchnią wody.
- Po tym co zrobiłeś, ty... ty... ty masz jeszcze czelność patrzeć na mnie, patrzeć mi prosto w oczy, pierdolony Jewgienij Bułhakow, władca własnego sedesu, ty... - splunęła na ziemię - brzydzę się tobą bardziej niż twoim szlamowatym bratem, który uciekł z podkulonym ogonem, kiedy najbardziej go potrzebowałeś.
Poczuł jak zalewa go fala gorąca. Skąd wiedziała, skąd ta szmata wiedziała o sekrecie, który jego rodzina skrywała od tylu lat. Jak wiele osób jeszcze wiedziało? Jak wielu tych idiotów będzie miał przyjemność zamordować?
- CRUCIO. - wrzasnął i poczuł, jak na chwilę przyćmiewa go mrok, towarzyszący kolejnemu przemieleniu zhańbionej najgorszymi czynami duszy i uśmiechnął się szaleńczo na widok padającej na kolana, walczącej jeszcze z własnym losem Iriny. Rozmyślania błyskawicznie rozwiały się, kiedy poczuł tą bezgraniczną satysfakcję widoku człowieka słaniającego się po mokrej trawie z cierpienia będącego efektem jednej z najgorszych, wałęsających się po świecie klątw. Nie przerywał zaklęcia, trzymał rękę w górze czołgając się w jej stronę, aż wreszcie mógł odepchnąć różdżkę przeciwniczki w bok i zakleszczyć zlodowaciałe palce na obolałej szyi. - Jak widzisz, kurwa, mogę. - usiadł na niej okrakiem, żeby ograniczyć wierzganie się kończyn.
Czuł się wspaniale. Tak idealnie spełniony, w pełni usatysfakcjonowany zwalniającymi ruchami. Chciał się śmiać z tej żałosnej miny. Jeszcze niedawno rzuciłaś mi wyzwanie, pamiętasz? Mówiłaś, że mnie zabijesz, że zemścisz się za brata.
- Wiesz co ci powiem, Irina? - zelżył lekko, by upewnić się, że ta będzie żywa do końca opowieści. - Nawet nie wiesz jak podobało mi się to, kiedy krzyczał na całe gardło i błagał, żebym przestał, aż nie wytracił całej energii, jak ty teraz... leżał później tak spokojnie, jakby wszystko było mu obojętne, ale widziałem w jego oczach jak cierpi do końca. Do ostatniej sekundy. Był taki młody, taki naiwny, że mi zaufał. Och. - urwał, bo jednoosobowa widownia osunęła się na ziemię. Siedział tak jeszcze chwilę chcąc mieć pewność, że ukochana koleżanka już nie wstanie.
Zabawne, pomyślał, kiedy płomienie trawiły jej ciało, Swietlana zawsze mówiła, że we mnie wierzy, że jestem zdolny do okazywania ciepła. Jak widać się nie myliła.
Te wszystkie lata, dni i noce. Niewielu rzeczy był pewien, ale do tego małego grona zaliczał dwie rzeczy: po pierwsze - był już na zawsze i nieodwołalnie sam, a po drugie - tylko on był osobą zdolną do tego, by go pokonać.
W małym, ciasnym świecie Jewgienija Bułhakowa nie było czasu na ludzi, ani ich idiotyczne problemy i emocje. Liczył się tylko i wyłącznie on, bo tylko on miał to nienaruszalne prawo bytu i kochał jedynie siebie. 


Napisane na konkurs fanfiction Mortis, z dedykacją dla Iryska. Moja wizja jej postaci psychopaty.

1 komentarz:

  1. :gasm:
    Jeżu to jest piękne *-* Awww... Tak zamiast pisać ci Gunę czytałam to opowiadanie, ale jak zobaczyłam, ze to o Gienie nie mogłam się powstrzymać. Lubię tą postać XDD
    I fajnie ci to wyszło Bezo :3

    OdpowiedzUsuń

Koniec psot.