Spał. Tak czuł. Tak to wszystko rozumiał. Śnił sen spokojny i przyjemny,
o locie w przestrzeni ograniczonej wyłącznie przez jego umysł, a więc w
przestrzeni, jego zdaniem przynajmniej, wyjątkowo pięknej. W małym,
ciasnym świecie Jewgienija Bułhakowa nie było czasu na ludzi, ani ich
idiotyczne problemy i emocje. Liczył się tylko i wyłącznie on, bo tylko
on miał to nienaruszalne prawo bytu. Brakowało miejsca, by pomieścić coś
poza jego wielkim ego, kalejdoskopem barw, rozciągających się po gołym
niebie, przyozdobionym raniącym wręcz oczy, krwistoczerwonym księżycem,
garścią gwiazd nie mających żadnego, głębszego znaczenia dla kogoś, kto
nie wierzył w zapisane w nich przeznaczenie, ani nie doceniał ich
piękna, oraz gładką, nienaruszoną choćby najmniejszym powiewem wiatru
taflą wody, w której odbijała się nie wyrażająca żadnej konkretnej
emocji twarz czarnoksiężnika i wszystko to, co go otaczało. Rzecz jasna,
nie dostrzegał w tym idealnym lustrze nic prócz wielkiego, wspaniałego
JA.
Nijaki, przeszło mu przez myśl, jestem nijaki. Wpatrywał się w
odbicie własnej twarzy, otoczonej masą malutkich, migoczących światełek.
Czuł się tak jakoś bezkształtnie, bezboleśnie i bezsensownie, jakby
wieczność przemijała mu bokiem, kiedy tak spoglądał we własne oczy i sam
siebie nie widział. Zamrugał. Powoli przestawał dostrzegać cokolwiek.
Niewidzialna siła zdawała się mozolnie ciągnąć go w tył... a może coś go
tam pchało? Nie rozumiał dlaczego, ale był spokojny, całkowicie
spokojny. Chciał odejść. Tak, to był czas, żeby odejść. Nie czuć już
bólu, trwać w bycie pozbawionym problemów i trosk, w bycie
nienaruszalnym i niezrozumiałym. Zrozumiał, że nie zasypia, lecz umiera.
W głowie coś zadudniło, do ucha dotarł dźwięk nadjeżdżającego pociągu.
Wszystko stawało się białe, coraz bielsze, odpływał i nie zamierzał
wracać. Ta godzina, godzina ostatecznej śmierci niepotrzebnie kojarzyła
się z lękiem.
Dziś nie było mu dane jej zaznać. Woda wokół niego
jakby zawrzała. Woda? Był pod wodą? Plecy uderzyły o twarde dno
strumienia. Do ciała docierały jakieś bodźce, ale w tym konkretnym
momencie bardziej pasowało określenie przelewania się ich przez bierną
skorupę. Gdzie byłeś Jewgienij, co się działo, zanim zacząłeś być
niesiony przez jakąś cholerną, niewidzialną siłę, przez mgławicę. To
wszystko pozostawiało tyle niejasności...
Oddychaj, Jewgienij.
Oddychaj. Nie mógł! Zachłysnął się, szarpnął w górę, by wstać i
zakaszlał potężnie, nie bardzo wiedząc co dokładnie się stało. Wciąż
widział te cholerne gwiazdy, przez które nie przedostawał się żaden
konkretny obraz. Nie miał pojęcia jakim zaklęciem oberwał, nie miał
pojęcia co się działo i dlaczego dotykało akurat jego. Nie słyszał już
wagonów toczących się po torach, a szum wody i liści, przerywany
niestabilnym sapaniem kogoś, kogo pozycję określił na bliżej
nieokreślone gdzieś. DRĘTWOTA! krzyk rzuconego zaklęcia
rozdarł względną ciszę, a czarnoksiężnik zdołał jedynie unieść pustą
rękę i odpowiedzieć słabą inkantacją zaklęcia ochronnego, rzecz jasna,
za późno. Promień sięgnął go bez problemu i choć nie był szczególnie
silny - powalił Rosjanina na plecy. Tym razem nie stracił przytomności,
więc zaskowyczał dziko, szarpnął do góry, nie mogąc rozprostować lewej
ręki. W takim stanie spojrzał Irinie Kuzniecov prosto w jej parszywą
mordę.
- TY RUDA KURWO. - wycharczał, starając się
dźwignąć na równe nogi. Kobieta stała zgięta, trzymając się za
krwawiący, prawy bok, oddychając ciężko i celując cisową różdżką w
najlepszego przyjaciela. Była wykończona, a więc niewiele czasu w tym
towarzystwie jej pozostało. - Protego. - wrzasnął, odbijając kolejny zmierzający ku niemu błysk, na co przeciwniczka odpowiedziała bezradnym sapnięciem. - Trzeba było dobić mnie, kiedy leżałem z głową pod powierzchnią wody.
- Po
tym co zrobiłeś, ty... ty... ty masz jeszcze czelność patrzeć na mnie,
patrzeć mi prosto w oczy, pierdolony Jewgienij Bułhakow, władca własnego
sedesu, ty... - splunęła na ziemię - brzydzę się tobą bardziej niż twoim szlamowatym bratem, który uciekł z podkulonym ogonem, kiedy najbardziej go potrzebowałeś.
Poczuł
jak zalewa go fala gorąca. Skąd wiedziała, skąd ta szmata wiedziała o
sekrecie, który jego rodzina skrywała od tylu lat. Jak wiele osób
jeszcze wiedziało? Jak wielu tych idiotów będzie miał przyjemność
zamordować?
- CRUCIO. - wrzasnął i poczuł, jak na
chwilę przyćmiewa go mrok, towarzyszący kolejnemu przemieleniu
zhańbionej najgorszymi czynami duszy i uśmiechnął się szaleńczo na widok
padającej na kolana, walczącej jeszcze z własnym losem Iriny.
Rozmyślania błyskawicznie rozwiały się, kiedy poczuł tą bezgraniczną
satysfakcję widoku człowieka słaniającego się po mokrej trawie z
cierpienia będącego efektem jednej z najgorszych, wałęsających się po
świecie klątw. Nie przerywał zaklęcia, trzymał rękę w górze czołgając
się w jej stronę, aż wreszcie mógł odepchnąć różdżkę przeciwniczki w bok
i zakleszczyć zlodowaciałe palce na obolałej szyi. - Jak widzisz, kurwa, mogę. - usiadł na niej okrakiem, żeby ograniczyć wierzganie się kończyn.
Czuł
się wspaniale. Tak idealnie spełniony, w pełni usatysfakcjonowany
zwalniającymi ruchami. Chciał się śmiać z tej żałosnej miny. Jeszcze
niedawno rzuciłaś mi wyzwanie, pamiętasz? Mówiłaś, że mnie zabijesz, że
zemścisz się za brata.
- Wiesz co ci powiem, Irina? - zelżył lekko, by upewnić się, że ta będzie żywa do końca opowieści. - Nawet
nie wiesz jak podobało mi się to, kiedy krzyczał na całe gardło i
błagał, żebym przestał, aż nie wytracił całej energii, jak ty teraz...
leżał później tak spokojnie, jakby wszystko było mu obojętne, ale
widziałem w jego oczach jak cierpi do końca. Do ostatniej sekundy. Był
taki młody, taki naiwny, że mi zaufał. Och. - urwał, bo
jednoosobowa widownia osunęła się na ziemię. Siedział tak jeszcze chwilę
chcąc mieć pewność, że ukochana koleżanka już nie wstanie.
Zabawne, pomyślał, kiedy płomienie trawiły jej ciało, Swietlana zawsze mówiła, że we mnie wierzy, że jestem zdolny do okazywania ciepła. Jak widać się nie myliła.
Te
wszystkie lata, dni i noce. Niewielu rzeczy był pewien, ale do tego
małego grona zaliczał dwie rzeczy: po pierwsze - był już na zawsze i
nieodwołalnie sam, a po drugie - tylko on był osobą zdolną do tego, by
go pokonać.
W małym, ciasnym świecie Jewgienija Bułhakowa nie było
czasu na ludzi, ani ich idiotyczne problemy i emocje. Liczył się tylko i
wyłącznie on, bo tylko on miał to nienaruszalne prawo bytu i kochał
jedynie siebie.
Napisane na konkurs fanfiction Mortis, z dedykacją dla Iryska. Moja wizja jej postaci psychopaty.
:gasm:
OdpowiedzUsuńJeżu to jest piękne *-* Awww... Tak zamiast pisać ci Gunę czytałam to opowiadanie, ale jak zobaczyłam, ze to o Gienie nie mogłam się powstrzymać. Lubię tą postać XDD
I fajnie ci to wyszło Bezo :3